Na jednym z forów zacząłem kiedyś cykl anegdotek o zabawnych „gafach” językowych. Wczoraj kilka osób przypomniało mi o tym i radziło abym kontynuował ten cykl. Nazwałem to wtedy „Wieża Babel”, myślę że zostanę przy starym tytule, bo jest już znany a i pierwsza anegdotka „Nieznany dialekt” jest przypomnieniem z tamtego cyklu. W cyklu tym chcę opowiedzieć kilka anegdotek z mojego życia na temat językowych „wpadek”, chętnie też poczytam o przeżyciach lub historyjkach innych „forumowiczów” w tym temacie.
Dzisiaj pierwsza anegdotka pt:
„Nieznany dialekt”.
Kiedy przed ok. Dwudziestoma latami kupiłem sobie w bawarskim Schweinfurcie Golfa, mój kolega polecił mi firmę ubezpieczeniową HUK- Coburg. Mój niemiecki nie był wtedy jeszcze doskonały ale nieźle potrafiłem się już wtedy po niemiecku dogadać. Problem pojawiał się wtedy, gdy ktoś mówił jednym z wielu dialektów. Frankoński (fränkisch) jest tak trudny, że nawet Niemcy z sąsiednich landów tylko z trudem potrafią się z Frankonami porozumieć.
Wchodząc do biura HUK- Coburg marzyłem sobie w duchu aby był tam ktoś, kto mówi Hochdeutsch (niemieckim/ literackim). Los się do mnie uśmiechnął, siedziała tam niezwykle atrakcyjna młoda kobieta, która uśmiechając się zaprosiła mnie do stolika. W 10 minut załatwiliśmy formalności, na zakończenie dała mi kilka rad i mały breloczek w prezencie.
Po miesiącu mój dobry znajomy też chciał ubezpieczyć samochód i poprosił mnie żebym pomógł mu jako tłumacz. Przypomniałem sobie jaka fajna „laska” tam siedzi i nie musiał mnie już drugi raz prosić. Z uśmiechem „od ucha do ucha”, wprowadziłem kolegę do znanego już biura i zacząłem się rozglądać za moją „znajomą” agentką. Niestety była na urlopie i przyjął nas sam szef, niezwykle grzecznie zaprosił nas do stolika. Zaproponował po szklaneczce wody i przeszliśmy do sedna sprawy. Po kilku zdaniach spostrzegłem, że facet mówi mało zrozumiałą dla mnie „gadką”. Powiedziałem mu, że niestety nie znam tego dialektu, którym się posługuje i że jeśli może, to mógłby mówić Hochdeutsch (literackim). Gość zaczerwienił się jak burak, zaczął nerwowo wycierać pot z czoła i na nowo tłumaczyć o co mu chodzi. Zrozumiałem że proponuje koledze jakąś taryfę ulgową ale potrzebuje jakieś dokumenty ale niestety nie potrafiłem zrozumieć o co mu chodzi. Człowiek robił się coraz czerwieńszy, ręce drżały mu już jak alkoholikowi, kiedy po raz kolejny prosiłem go aby nie mówił tym jego dialektem i przeszedł na Hochdeutsch. Niestety rozumiałem coraz mniej. Przypomniałem sobie, że niedaleko mieszka pan Alojzy, stary znajomy, który od dawna mieszkał już we Frankonii. Zaproponowałem krótką przerwę i wytłumaczyłem, że mam kogoś, kto już dłużej tutaj mieszka. Dziwiło mnie bardzo, że gościu mnie potrafi zrozumieć a ja jego „ni w ząb” ale nie doszukiwałem się przyczyn, pobiegłem po pana Alojzego.
Po kilkunastu minutach wróciłem z moim znajomym, przecierałem oczy, szpicowałem uszy i nie wychodziłem z podziwu z jaką łatwością Alojzy dyskutował sobie z szefem biura HUK- Coburg. Dziwne wydawało mi się też to, że doskonale rozumiałem pana Alojzego ale Niemca tak jak wcześniej co piąte słowo, nie musiałem już, pan Alojzy dokończył sprawę w 10 minut.
Po wyjściu zapytałem go: „Panie Alojzy, zrozumiał pan ten jego dialekt w stu procentach, czy też pan musiał się czegoś domyślać”? Alojzy popatrzał na nas z politowaniem, pokiwał głową i uśmiechając się powiedział swoją śląską gwarą słowa, które do dzisiaj brzmią mi w uszach:
„Jaki zaś tam dialekt, jaki dialekt? Gupole, przeca tyn chop sie jąkoł”.
Kurcze, jak to dobrze znać języki